III ZJAZD ABSOLWENTÓW
III ZJAZD ABSOLWENTÓW – 5 PAŹDZIERNIKA 2002 r.
JUBILEUSZ 70 – LECIA SZKOŁY
KOMITET ORGANIZACYJNY
- Zofia Falborska
- Henryka Engel
- Agnieszka Zawadzka
- Anna Janiak
- Anna Bryl
- Anna Pawlak
- Magdalena Stawirowska
- Urszula Urbaniak
- Andrzej Włodarczyk
- Lilianna Woźniak
PROGRAM UROCZYSTOŚCI
- Msza św. w Kościele Parafialnym pw. Św. Wawrzyńca pod przewodnictwem absolwentów – księży: Rocha Walczaka
i Mirosława Jagiełły - Przekazanie przez ks. prałata Stanisława Pisarka historycznego sztandaru szkoły z roku 1932
- Przemarsz ulicą Królewską
- Uroczystości oficjalne w Kutnowskim Domu Kultury
- Odsłonięcie tablicy pamiątkowej z napisem: Twórcom dziejów i tradycji szkoły, współtwórcom jej teraźniejszości
oraz kreatorom przyszłości - Otwarcie pracowni komputerowej utworzonej ze środków MENiS
- Bal absolwentów
- Przygotowanie wydawnictwa okolicznościowego:
- Opracowanie wydawnictwa pozjazdowego: Radość z odzyskanego czasu – refleksje pozjazdowe
DRODZY ABSOLWENCI
– PRZEMÓWIENIE/ SŁOWO WSTĘPNE DYREKTORA SZKOŁY
Wszyscy zajmujemy jakieś miejsce w czasie
(Marcel Proust)
Drodzy Absolwenci i Wychowankowie!
Jubileusz skłania do odbycia podróży w czasie, dokonania retrospekcji, konfrontacji młodzieńczych marzeń
z rzeczywistością, przywołuje wspomnienia, wywołuje przeszłość.
Świadomość upływającego czasu napawa nas lękiem przed czymś bezpowrotnie utraconym, obawą,
że w odmęcie czasu zagubimy coś bardzo ważnego lub w porę nie odnajdziemy tego, co bezcenne, a co na zawsze stanie się przeszłością.
M. Proust pisał, że przeszłość jest zamknięta w miejscach i przedmiotach, a gdy znajdziemy się tam, gdy je odnajdziemy – oswobodzone wspomnienia zwyciężają czas i wracają, aby żyć z nami.
Chciałabym zaprosić Państwa do tego magicznego miejsca, gdzie czas traci swoją władzę, bo niezależnie od tego, czy jest rok 1932, 1972 lub 2002 – tu codziennie słychać dźwięk dzwonka wzywającego na lekcje i miedzy nim a chwilą obecną jest cała przeszłość, którą każdy z Was, Drodzy Absolwenci, nosi w sobie.
Nieistotne jest, czy wracacie do Koedukacyjnego Gimnazjum, czy Liceum ekonomicznego CRS „SCh”, czy Zespołu Szkół nr 3, czy w Waszej szkole były kaflowe piece a na ławkach kałamarze z atramentem lub czy uczyliście się
w nowych, pachnących farbą klasach.
W ciągu 70 lat czas zmieniał to miejsce, nadając mu kształt zgodny z jego duchem: klasy zmieniły się
w specjalistyczne pracownie, liczydła zastąpiły komputery, tablicę i kredę – rzutnik multimedialny i telewizor, a podręczniki – Internet.
Jednego tylko czas nie zmienił – magii tego miejsca, którego próg przekraczając na powrót macie 15 – 18 lat.
Wystarczy usiąść w ławce, spojrzeć na tablicę i… jak u Prousta w smaku magdalenki moczonej w lipowym kwiecie … odnajdziecie w mroku czasu zapomniane twarze, dawne przyjaźnie, zdarzenia…
Pragnęłabym dziś dać wszystkim Państwu – radość z odzyskanego czasu.
Zofia Falborska
(Wydawnictwo okolicznościowe: Jubileusz 70-lecia szkoły. 1932-2002. Zjazd Absolwentów w Zespole Szkół nr 3. 5-6.X.2002)
Każdy jubileusz wnosi w życie
Świeży zapał i nową mądrość
S. Wyspiański
Jubileusz to niezwykłe wydarzenie, które stwarza okazję, by cofnąć się w czasie i ocenić dorobek nie tylko własny,
ale wszystkich tych, którzy kreowali wizerunek naszej szkoły. Odmierza ona swoje istnienie inaczej niż latami, a kolejnymi „rocznikami” rozpoczynającymi i kończącymi pobyt w jej murach. Wszystkie one także kształtowały oblicze naszej szkoły, tworzyły klimat i tradycje kontynuowane przez następców.
Ten jubileusz był dla mnie wyzwaniem, gdyż aby jasno patrzeć w przyszłość, sprostać wymaganiom XXI wieku, należy spojrzeć wstecz, wydobyć z przeszłości to, co najwartościowsze, co stanowi o własnej tożsamości, o naszych korzeniach.
Zaprosiłam więc Państwa do odbycia wspólnej podróży w czasie. Magia tego miejsca zadziałała, co potwierdziła Państwa obecność. Wszechwładny czas zatrzymał się na chwilę w swym szaleńczym pędzie… ożyły wspomnienia zdeterminowane przez historię i przywołane z różnej perspektywy czasowej. Moje sięgnęły roku 1972, a wydobyły
je z pamięci pierwsze wychowanki Liceum Ekonomicznego z 1977 roku, które licznie zareagowały na mój apel,
nie odliczyło się tylko kilka. Nie miały już granatowych mundurków z białymi kołnierzykami z non – ironu w niebieskie kropeczki, ale udowodniły raz jeszcze, że laury w konkursie na „najlepszą klasę” także pod względem frekwencji – należą się Im bezsprzecznie. Płynąc w „sargassowym morzu pamięci” (frazeologizm zaczerpnięty z motta mojej Absolwentki)
– odnalazłam swoje ekonomistki – polonistki godnie reprezentowane przez Ilonę i Łucję.
Ta osobista refleksja wywołana wspomnieniami towarzyszyła zapewne nie tylko mnie, ale wszystkim moim Kolegom, którzy całe swoje życie zawodowe związali z tą szkołą, a jej historia wpisala się na trwałe w nasze wspólne curriculum vitae.
Odbyłam tę podróż z Państwem także z powodów osobistych, gdyż 70-lecie szkoły zbiegło się z jubileuszem
30-lecia mojej pracy zawodowej.
„Całe życie jest wspólną podróżą, a miłymi przystankami w drodze są takie spotkania jak to jubileuszowe, zwłaszcza
gdy towarzyszą nam przyjaciele.”
Dziękuję więc Państwu za udział w tej niezwykłej podróży, za wzruszenia wywołane wspomnieniami,
za niegasnące źródło inspiracji do dalszej niełatwej pracy nauczyciela, z którego będziemy czerpać wiarę, choć na owoce trzeba czekać niekiedy wiele lat; dziękuję za deklarację, że nasza szkoła widziana jest z perspektywy wielu zakątków Polski; dziękuję za radość z odzyskanego czasu…
Zofia Falborska
(Wydawnictwo: Radość z odzyskanego czasu – refleksje pozjazdowe)
WSPOMNIENIA ABSOLWENTÓW
Lechosław Kubiak (absolwent i wieloletni nauczyciel reklamy)
Bez opieki nie wpuszczać!!!
Nauka jest jak niezmierne morze
– im więcej jej pijesz, tym bardziej jesteś spragniony.
Życie bez wielkiego czynu jest nędzą i głupstwem.”
(S. Żeromski )
Szkoła nasza stanowiła małą cząstkę tego wielkiego społeczeństwa, jakim jest cały nasz naród. Ona starała się w miarę rozwoju umysłowego i fizycznego ucznia wpajać weń zasady moralności i pracy, lecz wynik tych zabiegów zależał od samych uczniów
i od ich sposobu przystosowania się do wymagań szkoły.
Świat ucznia składał się z życia szkolnego i pozaszkolnego, toteż postępowanie ucznia wzorowego powinno odnosić się
do obu tych obszarów.
Pierwszym warunkiem dobrego spełniania obowiązków była punktualność, gdyż spóźnianie się jest niedbalstwem i złym obliczaniem czasu, a to u ucznia wzorowego nie powinno mieć miejsca. Drugim warunkiem jest dobre zachowanie się ucznia podczas lekcji i podczas pauz. Poważne i spokojne zachowanie się ucznia podczas lekcji ułatwia mu zrozumienie wykładanego przedmiotu.
Uczeń musiał brać czynny udział w lekcji i uważnie słuchać słów profesora, gdyż tylko wtedy mógł mieć z lekcji korzyść,
zaś bierne, choćby spokojne siedzenie nic dobrego nie przynosiło, chyba to, że nie przeszkadzało się innym.
Wzorowy uczeń nie powinien podpowiadać kolegom ani sam korzystać z tej pomocy, gdyż to prowadzi do oszukaństwa
i lenistwa. Uczeń miał odznaczać się czystością umysłu i czynów.
Uczeń musiał starać się o swój wygląd zewnętrzny. Jego ubranie, choćby nawet skromne, powinno być czyste
i oszczędzane.
Uczeń winien kochać swych przełożonych i być im wdzięczny, gdyż oni swą pracą starają się oświecić nasze umysły
i przysposobić nas do życia pożytecznego.
Uczeń miał też być szczerym, uczynnym i sprawiedliwym względem swych kolegów. Powinien z nimi zgodnie współpracować
i dążyć do wspólnego celu, to jest do doskonałości.
Te wyliczone warunki wzorowego ucznia, które powinien spełniać każdy uczeń tej szkoły przekazywane były przez profesorów
i dyrektora Jaczynowskiego. W mojej pamięci pozostaje on jako szlachetny i wielki pedagog oraz wychowawca młodzieży.
Najbardziej niesamowitą postacią naszej szkoły był właśnie dyrektor, prawzór profesora Pimki z „Ferdydurki” Gombrowicza. Dyrektor uprawiał gorliwie działalność pedagogiczną, zajmując się głównie tym, co dziś nazwalibyśmy „walką z chuligaństwem”.
Dyro – był to bardzo dobry człowiek o gołębim sercu. Nadrabiał srożeniem się i groźnym wyglądem. Był wysoki, chudy,
o sumiastym wąsie. Zawsze, zimą czy latem, miał palto narzucone jak pelerynę na ramiona i długimi szczupakami przebiegał klasy, korytarze i klatkę schodową. Uganiał się tak po całej szkole, budząc popłoch i zaganiając uczniów
z korytarzy do klas. Krążył też koło ustępu i wychwytywał niefortunnych palaczy, zapowiadając woźnym, że tego oto delikwenta nie należy wpuszczać na teren szkoły bez „opieki”.
Ulubionym jego zajęciem było polowanie na spóźniających się uczniów bez czapek szkolnych. Zaczajony
w korytarzu wyskakiwał znienacka na zdyszanego chłopca lub dziewczynkę i prowadził ich do swego gabinetu na groźne rozmowy.
Jego ulubioną lekturą był Dickens – „Klub Pickwicka” i ogólnopolski kolejowy rozkład jazdy. Dyrektor często spacerował
na kutnowski dworzec kolejowy z rozkładem jazdy w ręku.
Pamiętam jedno z przemówień dyrektora. Byłem wówczas w II lub III klasie Gimnazjum Handlowego, kiedy to zebrał wszystkich uczniów w sali rekreacyjnej na uroczystość związaną z Rewolucją 1905 roku w Warszawie. Rozpoczął przemówienie: W czasie Rewolucji 1905 roku w Warszawie na czele pochodu z krzyżem w ręku szedł w pierwszym szeregu… (duża pauza, cisza,
że muchę można było usłyszeć i głośny głos) …Jan Jaczynowski – mój ojciec. Chcę powiedzieć, iż ojciec mojego dyrektora miał też na imię Jan i był dyrektorem Gimnazjum im. Stanisława Kostki w Warszawie, opisanego później tak genialnie
w „Ferdydurce” Gombrowicza.
Często dyrektor chodził po klasach, informując którego dnia i godziny będzie program dla szkół z różnych przedmiotów. Jednego dnia w asyście woźnego, w palcie na ramieniu, wpadł do naszej klasy z informacją o programie radiowym. Pragnął dowiedzieć się, ilu uczniów ma radio w domu, aby ci uczniowie nie przychodzili do szkoły na audycję. Kilka rąk podniosło
się do góry. Kiedy dyrektor wychodził z klasy, kolega Z., z którym siedziałem w jednej ławce podniósł rękę do góry
z pytaniem, czy popsute radio też się liczy. Dyro z miejsca się zapienił – Durniu! Popsute radio gra? Precz do domu!. – Woźny, do mnie. Bez opieki nie wpuszczać!.
Teresa Szarek z domu Skoniecka
Jestem absolwentką Liceum Administracyjnego z roku szkolnego 1949/50. Wprawdzie mój pobyt w Kutnie ograniczył
się do dwu szkolnych lat (1948/49 i 1949/50), lecz pozostawił niezatarte wspomnienia z okresu dorastania i pierwszych chwil dojrzałości, a jednocześnie normalności w moim życiu.
Po trudnych latach niewoli, w tym pobycie z rodzicami na robotach przymusowych
w Niemczech (1942-45) i braku jakiegokolwiek kontaktu ze szkołą i książkami, musiałam, jak wielu z naszego pokolenia – nadrabiać w przyśpieszonym trybie zaległości w nauce z zakresu szkoły powszechnej i gimnazjum. Dwuletnie dojazdy
do Włocławka z podkutnowskiej wsi zaowocowały ukończeniem 4-letniego gimnazjum ogólnego. Jednak liceum o profilu pedagogicznym okazało się niewłaściwe z punktu widzenia moich predyspozycji. To, jak również śmierć Ojca spowodowały, że zmieniłam kierunek nauki oraz jej miejsce – na bliższe rodzinnego gniazda.
W kutnowskim Liceum Administracyjnym o podbudowie 4-letniego gimnazjum handlowego musiałam nadrobić zaległości
z przedmiotów fachowych. Dzięki zrozumieniu i życzliwości ówczesnego grona pedagogicznego w osobach: p. Jana Jaczynowskiego, dyrektora szkoły, naszego wychowawcy, p. Leona Muracha oraz pozostałych profesorów – p.p. Ewy Gruzy,
Cz. Falborskiego, F. Miksy, M. Blachowskiego, A. Glassówny, F. Szymańskiego i R. Tomaszewskiego, udało mi się szybko zaaklimatyzować w nowym środowisku. Systematyczna, umiejętna, przekazywana z dużym zaangażowaniem praca Pedagogów, jak i ich własny, dobry przykład, kształtowały nie tylko nasze umysły, lecz i charaktery oraz poglądy. Dzięki ich wiedzy, doświadczeniu i postawie, mimo istniejących różnic w statusie materialnym i społecznym uczniów, wyniki
w nauce były obiektywnym odzwierciedleniem pracowitości i zdolności każdego z nas. Przyjacielska atmosfera panująca
w Liceum przyczyniła się do rozwoju samopomocy koleżeńskiej (a nie nadmiernej rywalizacji), dzięki temu do lepszego opanowania poszczególnych przedmiotów i wyższego ogólnego poziomu wiedzy wszystkich uczniów w szkole.
Uczestnicząc w prowadzeniu okolicznościowych uroczystości, a przede wszystkim samopomocy koleżeńskiej ugruntowałam własne wiadomości, dzięki czemu uzyskałamI lokatę w klasie w ocenach na świadectwie dojrzałości. Otrzymany na tej podstawie dyplom przodownika nauki i pracy społecznej upoważniający do wstąpienia na wyższą uczelnię złożyłam w Wyższej Szkole Handlu Morskiego w Sopocie. Absolutorium uzyskałam w 1954 roku, a w 1960 ukończyłam studia magisterskie. W 1982 roku obroniłam pracę doktorską na Uniwersytecie Gdańskim, pracując równocześnie ponad 25 lat na stanowisku dyrektorskim
w największym zakładzie przemysłowym w Sopocie.
Umiejętna inspiracja naszych pierwszych Profesorów do zdobywania wiedzy i wszelkich innowacji, do samodzielnego, twórczego myślenia oraz systematycznej pracy jak i wpajane zasady etycznego postępowania, stały się naszym drogowskazem na całe życie. Zaszczepione w młodości społecznictwo – w moim przypadku – skutkuje tym, że będąc już
na emeryturze drugą kadencję jestem radną mojego miasta Sopotu, w którym mieszkam już przeszło 50 lat.
Mimo upływu czasu z dużym wzruszeniem wracam do wspomnień z ławy szkolnej przy ul. Lelewela 8 w Kutnie, do integracji pedagogów i licealistów
Podczas szkolnych uroczystości , do studniówki – kiedy to w skromnych warunkach- bo przy kanapkach w sali na I piętrze Liceum – i w szkolnych strojach (białe bluzeczki i granatowe spódnice dziewcząt oraz granatowe ubrania kolegów) bawiliśmy się radośnie wszyscy razem. Mile wspominam również wakacyjną praktykę zawodową w Kaliszu po I klasie wraz z sześcioma koleżankami (i pierwsze zarobione pieniądze na drobne suweniry), czy pobyt integracyjny części naszej klasy u pp. Płonczyńskich w Gnojnie, a przede wszystkim spotkanie po latach – na I zjeździe absolwentów 15 maja 1976 r. z okazji 50-lecia szkoły.
Podaję zapamiętane nazwiska koleżanek i kolegów z klasy maturalnej w roku szkolnym 1949/50: Irena Borysewicz, Bloch, Henryk Czajka, Jadwiga Dmochowska, Jadwiga Dogadalska-Szatkowska, Teodor Filipiak, Galicki, Bogdan Głuchowski, Karger, Jerzy Korczakowski, Teresa Królikowska, Janina Lemańska, Tadeusz Ładykowski, Bogdan Michalski, Maria Pawlak, Irena Płonczyńska-Rutkowska, Jadwiga Radwańska, Stefan Segas, Danuta Strzelecka, Wasiak, Janina Zakrzewska, Ryszard Zasada.
Z rocznika późniejszego: Irena Lewandowska-Kowalczyk, Halina Radwańska.
Mam nadzieję, że w ich imieniu, jak i tych zagubionych w pamięci, wyrażam słowa wdzięczności i uznania wszystkim Wychowawcom i Pedagogom Zespołu Szkół nr 3 w Kutnie, a w szczególności naszym Profesorom z lat 1948/50.
Dawid Galanciak
Okres mojej edukacji w Liceum Handlowym przy Zespole szkół nr 3 w Kutnie zamyka się w czterech ostatnich latach drugiego tysiąclecia. Na pewno, jak każdy uczeń, przekraczając progi nowej szkoły miałem tremę, tym bardziej, że szkoła ta miała przygotować mnie do prawidłowego funkcjonowania w trzecim tysiącleciu.
Otrzymałem w szkole to, czego oczekiwałem – właściwe warunki do zdobywania wiedzy, poziom edukacji dostosowany
do potrzeb rynku pracy, wykwalifikowanych i życzliwych profesorów, możliwość rozwijania zainteresowań oraz wspaniałą atmosferę panującą w jej murach.
„To, co otrzymałem w latach szkolnych, do dzisiaj owocuje w moim życiu”
(Jan Paweł II, Łowicz 1999) – miłość do Boga i Ojczyzny, szacunek dla człowieka i pracy, otwartość na świat i jego problemy…
Ze wzruszeniem wspominam chwile spędzone w Szkole, która byłą mi jak matka: karmiła mądrością, poiła roztropnością
i pocieszała – „Bądź wierny/ Idź” (Z. Herbert).
Dziś jestem pewien, że szkoła, którą wybrałem dała mi to, co powinien otrzymać absolwent nowego tysiąclecia.
III ZJAZD SZKOŁY WE WSPOMNIENIACH ORGANIZATORÓW: UCZNIÓW I NAUCZYCIELI
KLEKS – Gazetka uczniów Zespołu Szkół nr 3 w Kutnie
(op. p. Anna Janiak i p.Michał Marciniak)
70-lecie istnienia naszej szkoły to niezwykłe wydarzenie zarówno dla absolwentów kolejnych lat, jak i obecnych uczniów.
Dla tych pierwszych to moment oderwania się od codzienności, chwila refleksji, wspomnień… Powrót do wspólnie przeżytych dni, smutków, radości, dawnych przyjaźni, a czasem i miłości.
My, uczniowie wraz z profesorami, postanowiliśmy uczcić ten dzień.
Gloryfikacja dnia 5 października przez panią Dyrektor dostarczyła nam zapału. Wszystko musi być „zapięte na ostatni guzik”. Próby trwają w nieskończoność. Każdy gest, krok, ruch czy nawet słowo wydają się być nieziemskim problemem. Melodia „Poloneza” Wojciecha Kilara na początku brzmiała jak najpiękniejszy dźwięk. Wkrótce stała się już nie tylko monotonną, ale
i denerwującą. Recytowane wiersze i śpiewane piosenki – ciągle powtarzane z pewnością każdemu utkwiły w pamięci na dobre i nie ma mowy o najmniejszej pomyłce.
Nareszcie my – grupa jakby trochę pominięta, ale również ważna – „sztandar”. Naszym zadaniem jest godna postawa, zarówno w kościele jak i podczas części artystycznej w KDK (mieliśmy jeszcze poprowadzić przemarsz przez ulicę Królewską, ale z uwagi na zmienność pogody nikt nie był w stanie określić, czy w ogóle on się odbędzie).
Dzień przed godziną „O”- przymierzamy czapki. Problem z wybraniem właściwej ma każdy – tu coś odstaje, tu coś uciska,
a poza tym ona jest „jakaś dziwna”- niebieska z czterema odstającymi rogami i daszkiem. „Jak my wyglądamy?!
Rozkaz jednoznaczny co do ubioru: białe bluzki („sztywne jak karta”), czarne żakiety, marynarki, spodnie i spódnice. Ostatnie próby na sali gimnastycznej, ustalenie „tajnych” sygnałów, a wszystko po to, by ta chwila wypadła idealnie.
Sobota, 5 PAŹDZIERNIKA. Spotykamy się w szkole już o godzinie 9.00. Zabieramy z sobą czapki, szarfy, białe rękawiczki, sztandar. Aura nam niestety nie dopisała. Pada deszcz i wieje przerażająco zimny wiatr. Nic więcej nie potrzeba, aby „zepsuć” nawet najpiękniejsze wydarzenie. My nie tracimy ducha. To od nas zależy, jak potoczy się ten dzień. Idziemy
do Kościoła pod wezwaniem świętego Wawrzyńca. Odległość jest niewielka, lecz przebycie jej pod parasolem, w stroju galowym staje się udręką. Zajmujemy ustalone miejsca. Dwie grupy ustawiają się z prawej strony ołtarza. Nasza trójka symbolizuje sztandar, który dopiero powstanie, więc nie stoimy przy ołtarzu. Podczas mszy świętej jeden z chłopców – Przemek Augustynowicz – przejmuje historyczny sztandar szkoły. To bardzo podniosły moment; szczególnie ważny dla Przemka, ponieważ patrzą na niego wszyscy: goście, absolwenci, nauczyciele, rówieśnicy z innych szkół przybyłych
ze sztandarami. Msza dobiega końca. Wszyscy opuszczają kościół. Pada nieubłagany deszcz. Zdejmujemy czapki, szarfy, rękawiczki. Owijamy folią sztandary, chroniąc je przed zamoknięciem. Szukamy naszych parasoli i rzeczy, które pozostawiliśmy
u koleżanek.
Absolwentów przybyłych na zjazd jest bardzo dużo. Wszyscy krzyczą, śmieją się, szukają znajomych i rozpoznają się. Słychać radość, ożywione rozmowy. Zła aura nie jest dla nich przeszkodą w tym momencie. My jesteśmy już spóźnieni. Próbujemy przedostać się przez tłum, który wcale nas nie dostrzega. Przemarsz ulicą Królewską nie odbył się. Dla ocalenia ubrań
i sztandarów niemal całą drogę do KDK-u przebiegliśmy.
Nareszcie jesteśmy na miejscu . Tu również zaczyna się robić ciasno. Kątem oka zauważamy jakieś stanowiska a przy nich nasze koleżanki. Szybko i odruchowo mówimy: „ Cześć ‘’ i biegniemy do pierwszej garderoby.
W damskiej przebieralni tłok, harmider , wrzask. O kawałek lusterka niemal wszystkie się zabijają ….a my tylko na sekundę,
bo już musimy wchodzić na scenę. Szybkie przeczesanie włosów, strząśnięcie kropli deszczu, przeczyszczenie butów, założenie szarf, czapek i rękawiczek, rozłożenie sztandarów – wychodzimy . Zajmujemy miejsca na scenie. Na szczęście na widowni jest mało osób i można jeszcze odetchnąć. Sala zapełnia się coraz bardziej, więc przyjmujemy poprawną postawę. Widownia huczy. Przybyli nawołują się, krzyczą coś do siebie, śmieją się , rozmawiają głośno… Sala wypełniona po brzegi. Ludzie stoją też na schodach. Jak my przejedziemy?
Światła przygasają – zaczęło się. Stoimy spokojnie, trwa część oficjalna. Brzmią powitania, przemówienia, podziękowania, życzenia. Wszystko dostrzegamy kątem oka, nikt nie ośmieli się zwrócić ku mównicy. Stoimy prosto, patrzymy przed siebie,
z każdą chwilą staje się to coraz bardziej męczące, nogi zaczynają boleć. Czujemy się sztywni jak statywy. Plecy bolą od nadmiernego napięcia. Powoli tracimy siły, ale nikt z nas nie chce zniszczyć wizerunku, jaki stworzyliśmy naszą postawą. Nikt nie ośmieli się uczynić najmniejszego gestu. Jesteśmy jakby wrośnięci w podłogę , sztywni. Już nie możemy wytrzymać… Jest nam bardzo trudno, ale staramy się przezwyciężyć tę słabość. Jeszcze trochę, nareszcie koniec! -Poczet sztandarowy wyprowadzić! „ – najsłodsze zdanie dzisiejszego dnia. Raz , dwa , trzy – odwrót. Ruszamy. Nogi ciężkie jak
z ołowiu, całe ciało zesztywniałe. Już schody, drzwi …. Ile tu ludzi! Wielki telebim i mnóstwo gości. Ktoś do nas coś mówi, ktoś macha, ale nie zwracamy na to uwagi – „ czynimy swoją powinność” . Już garderoby – koniec! Co za radość … przeciągamy się… śmiejemy …. robimy zdjęcie …. zrzucamy mundurki. Było wspaniale! Wszystko się udało. A jak pozostali? To zależy od nich, od ich woli, determinacji oraz chęci.
Nasza rola już się zakończyła. Nucimy sobie piosenkę Elektrycznych Gitar :„ To już jest koniec . Nie ma już nic. Jesteśmy wolni, możemy iść.”
MAŁGORZATA WŁODARCZYK,
KL. V B LICEUM EKONOMICZNEGO
Zjazdowe recytacje
Wakacje minęły błogo i spokojnie – gorący sierpień sprawił, że rozleniwiona i rozmarzona nie myślałam wcale o szkole…,
ale co dobre szybko się kończy – nadszedł 1 września.
W pierwsze dni tego znienawidzonego przez uczniów miesiąca, słońce (jakby na „otarcie łez”) grzało nie mniej niż latem – przywołując w pamięci zwariowane przygody wakacyjne. Jednak sielanka ta szybko się skończyła.
Z początku nikt nie wierzył w krążącą po korytarzu plotkę – chociaż w rozmowach między uczniami najczęściej udawało
się słyszeć słowo – „ZJAZD”. Nauczyciele nie pozwolili żyć nam zbyt długo w niepewności i potwierdzili nieoficjalne informacje – „Dnia 5 października Zespół Szkół nr 3 w Kutnie organizuje zjazd swoich absolwentów z okazji
70-lecia istnienia tejże instytucji” – oznajmiła Pani dyrektor Falborska. No, i zaczęło się … W szkole ogłoszono pełną mobilizację: recytatorzy mieli udać się do pani Anny Janiak, plastycy – do pani Anny Staniszewskiej, grupą taneczną zaopiekowała się pani Barbara Jóźwiak.
Ja, osobiście, znalazłem się pod opieką pani Anny Janiak. Zdekoncentrowana, żyjąca jeszcze „dniem wczorajszym”
(czyli wakacjami) przeżywałem męki Tantala. Wielogodzinne próby i liczne pouczenia nie poprawiały mego samopoczucia –
„tu dłuższa pauza, ten wyraz zaakcentuj, recytuj wolniej….” Dawało się słyszeć dookoła i na okrągło. Spotkania pozalekcyjne wyczerpywały pokłady energii, które zgromadziłam w sobie podczas letniej przerwy. Na szczęście im więcej ćwiczyliśmy, tym coraz częściej negatywne uwagi zmieniały się w pozytywne opinie. Z dnia na dzień chaos zanikał aż został wyeliminowany do minimum – próby zaczęły przebiegać sprawnie i szybko. Popełnianych błędów było również mniej – to dodawało całej grupie otuchy i energii do działania. Lęk przed ośmieszeniem się w razie popełniania jakiś gafy zniknął – nasza sumienna praca sprawiła, że program opracowaliśmy perfekcyjnie. W nocy z dnia 4 na 5 października (przynajmniej ja) spaliśmy spokojnie. Nerwy zaczęły się dopiero w sobotę rano. Mimo że próba generalna wypadła bardzo dobrze, wszystkie serca „szkolnych artystów’ biły dwa razy szybciej niż powinny. Schowani za kulisami oczekiwaliśmy na swoją kolej – odliczaliśmy: przemówienia pani dyrektor i gości, życzenia, kwiaty, piosenka : „O Boże, teraz my” . Prowadzący zapowiedział występ i nie było już odwrotu. Dwa głębokie oddechy, uśmiech na twarzy – można wyjść na scenę. Niepewność i strach mijają w chwili, gdy publiczność wita cię gromkimi brawami. Wydaje się, że najgorsze już za tobą: powiesz wiersz, ukłonisz się i będzie po wszystkim. Tak samo było ze mną – pewna siebie wzięłam mikrofon do ręki, rozpoczęłam recytację i … stało się – mikrofon przestał działać. Stoję na środku sceny jak „sierotka Marysia”. Patrzę się na publiczność, oni na mnie – na sali panuje cisza: straszna i ciężka. Co robić ? – myśl – Co robić?, ale na szczęście nad wszystkim czuwa pani Janiak. Widzę jak dyskretnie daje mi znak, abym wzięła drugi mikrofon, który znajduje się po mojej lewej stronie…
Jak widać złośliwość przedmiotów martwych nie zna granic, ale nawet ona nie jest w stanie przeszkodzić w realizacji przedsięwzięcia, w które człowiek zaangażuje wszystkie swoje siły, o czym możne świadczyć choćby fakt, że cały występ został nagrodzony gromkimi brawami.
Nie mogę się doczekać kolejnego „ZJAZDU” w naszej szkole. Czemu? – gdyż tym razem będę go obserwować jako widz,
a nie jeden z wielu organizatorów.
KATARZYNA ENGEL
KL. IV B LICEUM TECHNICZNEGO
12 września pani profesor Barbara Jóźwiak spośród uczniów naszej szkoły wybrała 12 dziewcząt i 12 chłopców . Magiczna liczba? Od tego dnia stanowili grupę, która miała zatańczyć poloneza na uroczystościach z okazji Zjazdu Absolwentów
i 70-lecia szkoły.
Miałam szczęście znaleźć się pośród nich.
Byliśmy bardzo dumni z faktu , że to właśnie my tworzymy 24-osobowy zespół . Dumni , ale i trochę przerażeni. Rozpoczęliśmy od nauki podstawowego kroku. Ćwiczyliśmy nieustannie: raz – dwa- trzy ; dwa – dwa – trzy ; trzy -dwa – trzy … Pani profesor Jóźwiak niestrudzenie mobilizowała nas do pracy.
Wybraliśmy muzykę napisaną przez Wojciecha Kilara do „Pana Tadeusza” Andrzeja Wajdy. Po tygodniu pracy nad układem, krokiem i odpowiednia postawą mogliśmy pochwalić się pierwszymi rezultatami. Cały układ opanowaliśmy
w drugim tygodniu prób. Było ciężko. Zmęczenie często brało górę nad dobrymi chęciami. Najszybciej zapamiętaliśmy słowa pani profesor: „Od początku…”
Kutnowski Dom Kultury wyraził zgodę na próby na sali widowiskowej. Atmosfera była coraz bardziej „gęsta”. Ćwiczyliśmy już
w specjalnie uszytych na tę okazję strojach. Dziewczęta miały na sobie białe bluzki, granatowe spódnice uszyte przez mamę Agnieszki Majtczak z klasy V A LE i niebieskie szarfy. Chłopcy w białych koszulach i spodniach „w kancik” wyglądali bardzo elegancko. Gdyby tak zawsze…
Kiedy 05 października, wychylając się zza kulis, ujrzeliśmy tłum gości, absolwentów, nauczycieli i naszych kolegów oraz uśmiechy na ich twarzach, wiedzieliśmy, że musimy zadbać o to, aby ten dzień wspominali bardzo ciepło.
Po dwugodzinnym przygotowaniu, na które składały się: układanie fryzur, makijaż – nadszedł czas występu.
Popłynęła muzyka… Ogarnęła salę… Krokiem poloneza weszliśmy na scenę… Liczyliśmy takty… Na : osiem, dwa, trzy … zatrzymujemy się… Niesamowite przeżycie. Zdenerwowanie zniknęło, kiedy usłyszeliśmy pierwsze barwa. Zrozumieliśmy, że to my jesteśmy gwiazdami. Scena należała do nas…
Oklaski po kończącym występ ukłonie były dowodem na to, że udało się nam. Rozpierała nas radość. To był nasz mały sukces. Żałowaliśmy, że „polonezowe pięć minut” tak szybko minęło..
Pozostały zdjęcia.
Mamy nadzieję, że w rytmie poloneza przemierzymy za trzy miesiące inna salę –balu studniówkowego. Chcielibyśmy przy dźwiękach tej niezwykłej muzyki rozpocząć najważniejszy i jedyny tego typu bal w naszym życiu. Przypuszczam,
że emocje będą równie silne jak podczas Zjazdu Absolwentów. Więc… „ poloneza czas zacząć !”
KATARZYNA NOWAK
KL. V B LICEUM EKONOMICZNEGO
„POWRÓCISZ TU”
„Jakie mam zdanie na temat obchodów jubileuszu szkoły?”
Otóż jestem bardzo zadowolona. Bardzo podobało mi się wszystko, co przygotowali nauczyciele i uczniowie.
Chciałabym zauważyć, jak wiele pozytywnych zmian zaszło w budynku. Każda z klas przygotowało swoją pracownię na przyjęcie gości. Na korytarzach pojawiły się kolorowe gabloty: poważne, pouczające, dowcipne… Jestem pełna podziwu dla wszystkich za ich zaangażowanie.
Uroczystej mszy w kościele świętego Wawrzyńca nie mogłam oglądać osobiście, ale zapewne wszystko przebiegało bez zakłóceń. Ze współczuciem patrzyłam na uczniów należących do pocztów sztandarowych. Musieli oni już o 9.30 być
w kościele, następnie na baczność po trwającej około półtorej godziny mszy, przejść do KDK, aby spędzić tu – na scenie – następną godzinę. Podsuwam tutaj dyskretnie pomysł na przyszłość. Jeśli uroczystość wymaga długiego stania na baczność, można by wykorzystać „osoby zastępcze” i wymieniać się. Trzy godziny stania i trzymanie ciężkiego sztandaru jest bardzo wyczerpujące.
Pełna elegancji była uroczystość na sali widowiskowej KDK, na której spotkali się wszyscy zaproszeni goście, absolwenci
i nauczyciele. Wzruszające przemówienia absolwentów, nagrody dla pracowników szkoły wręczone przez Panią Dyrektor, piosenki, recytacje, polonez… Wcześniej widziałam scenariusz i przypuszczałam, że uroczystość będzie trwała długo. Wbrew pozorom jednak wszystko przebiegało sprawnie i szybko.
Rewelacyjnie spisali się nasi konferansjerzy, a szczególnie pan profesor Robert Stoliński. Zawsze wiedział, co należy powiedzieć . Potrafił w każdej chwili odejść od ścisłego scenariusza i odpowiednio skomentować spontaniczne reakcje publiczności. O części artystycznej mogę powiedzieć tyle, że po zakończeniu uroczystości usłyszałam bardzo wiele komplementów – od nauczycieli, znajomych, a nawet absolwentów naszej szkoły. Twierdzili zgodnie, że było pięknie
i wzruszająco. Wielu osobom nasz występ „przyniósł„ wspomnienia, wzruszenia i łzy. Powrócili tu, gdzie poznali smak zwycięstw i porażek, miłość i przyjaźń, szczęście i smutek… Do szkolnych ławek, nauczycieli, wychowawców, koleżanek…
Wszyscy staraliśmy się wypełnić nasze zadanie stuprocentowo. Triumfalnym uwieńczeniem uroczystości był polonez. Obchody jubileuszu podobały się bardzo, więc cieszy mnie fakt, że swoją pracą przyczyniłam się do sukcesu wszystkich osób, które zaangażowały się w przygotowanie tego przedsięwzięcia.
BEATA ADAMCZYK , klasa III LICEUM TECHNICZNEGO – S
Dwa dni przed uroczystością rozpoczęły się gruntowne przygotowania kulinarne. Siedem istot słabej płci rozpoczęło wojnę ze stosem naczyń. Miałyśmy także okazję nauczyć się obierania w ekspresowym tempie ziemniaków, marchewek, pietruszek, selerów. Dowodem Nana to, że dobrze wykonałyśmy pracę były nasze ręce, które przybrały kolor marchewki. Były też chwile pełne wzruszeń a nawet… płacz. Stało się to podczas… obierania i krojenia cebuli.
Sobotni poranek nie zapowiadał się interesująco: ponuro, smutno i mokro. Pomimo ulewnego deszczu, atmosfera w kuchni była bardzo gorąca. Kucharki dwoiły się i troiły zaniepokojone tym, czy zdążą na czas wszystko przygotować. Pomagałyśmy dekorować – fantazyjnie – sałatki i półmiski z wędlinami. O godzinie 15:00 z niecierpliwością oczekiwałyśmy na przybycie gości. Podekscytowani częścią artystyczną i spotkaniem po latach rozłąki konsumowali pyszne flaczki, my natomiast delektowałyśmy się rozmowami, które wiedli absolwenci:
– „ To jest nasz Czaruś ?!”
-„ Ela ? Nie … Bożenka ! .. Nie… Aaaa! Halinka !„
– „Oni są razem? Przecież w ogóle do siebie nie pasują!”
– „O rety, to ty? No, nie! Nigdy bym cię nie poznała!”
– ” A pamiętasz…? Kiedy to było?”
Wzruszenie, radość, dawni znajomi po latach odnalezieni…
To najwspanialsze smaczki zjazdowej kuchni.
MONIKA PRZYBYSZ, ANETA RYBICKA, ELA WRÓBLEWSKA
KL. IV B LICEUM TECHNICZNEGO
ZJAZDOWY ZAJRZY-DZIUREK
*SALA GIMNASTYCZNA*
– I raz, dwa, trzy, i dwa, dwa, trzy, i trzy, dwa, trzy,…
– Tobiasz, jak trzymasz rękę?! Od początku, proszę.
– I raz, dwa, trzy… Dominik, wyprostuj się! Trzy, dwa, trzy, cztery, dwa, trzy, i pięć… Nie spóźniaj sie, Piotrek.
– I jeszcze raz od początku
*SALA GIMNASTYCZNA*
– Kasiu, mów do ludzi. Idziesz! Mówisz! Spójrz na ludzi! Jeszcze raz.
– Powoli, nie śpiesz się, Oni poczekają. Nikt nie ucieknie.
– Równo. Nie mruczcie, tylko śpiewajcie.
– Damian, nie słyszysz jak ona mówi? Cicho, głośniej, ciszej…
Wygaszasz…
– Nie śpiewaj! Recytuj! To nie opera – to poezja.
*SALA 43*
– Nazwisko panieńskie?
– Co?
– Nie rozumiesz? Zanim kobitka wyjdzie za mąż, jest panną, to też ma jakieś nazwisko.
– Aha.
*KDK*
– Te mikrofony na pewno wysiądą.
– Proszę nie krakać!
– Mówię pani, że wysiądą, to wysiądą. Nie taki sprzęt zawodził.
Kablowce są najlepsze.
– Ale one się w tych sznurach zaplączą.
– Ja tam wolę kable, ale jak pani chce…
– Eliza, popatrz na Przemka. Widzisz jego ramię? No, nie tylko ramię…
– Co cię tak ciągnie do środka? Stoicie jak skrzydła wachlarza.
– Gdzie delegacja z kwiatami?
– Kwiaty trzymasz do góry. Nie jak szczotkę.
– Sztandary, wyprostować się! Jak schodzicie? Którą nogą zaczynacie?
(Kto to mówił? Panie Barbara Jóżwiak i Anna Janiak)